OTWOCKI PORTAL ROWEROWY
Aktualnie na stronie:
Ostatnia aktualizacja:
GALERIA: Harpagan 36. Sierakowice. 17-19.10.2008.:
©Tekst: Leo, Edi. Zdjęcia: Matildae, Pokrzewka, Leo, Edi,. Dodano: 02.11.2008.


Harpagan 36 czyli gdzie się pałęta Otwocka Grupa Rowerowa.

To jedno słowo, niefortunnie choć w zapewne dobrej wierze użyte przez sympatyczną skądinąd reporterkę RWM sprawiło, że postanowiłem zaprotestować przeciwko poglądowi jakoby Otwocka Grupa Rowerowa przyjechała by włóczyć się bez celu po okolicznych lasach.
Wystawiając 9 osobową reprezentację jak chyba nikt inny daliśmy pokaz jak można potraktować Harpagana żeby dobrze się bawić i osiągać zamierzone cele.

Ale zacznijmy od początku..

Fiasko mojej letniej wyprawy pozostawiło we mnie niedosyt. Marzył mi się jeszcze jeden jesienny wyjazd, który nasyciłby moje poczucie pogoni za przygodą. Już od lata chodziły słuchy, że nasza frakcja sportowa zamierza poważnie pościgać się na Harpaganie. Mnie wprawdzie jazda na czas już dawno wywietrzała z głowy ale dobrze mieć towarzystwo na takich zawodach. Bowiem zawody to nie tylko trasa ale także specyficzna atmosfera towarzysząca wspólnej wyprawie, którą jak dotąd jeszcze się nie znudziłem.
Wprawdzie miałem zapewnione towarzystwo rodzimych cyborgów podczas wyprawy to jednak na samej trasie przydałby się ktoś z kim mógłbym spędzić te bądź co bądź 12 godzin nie kłócąc się o trasę i o tempo. Mój wybór padł na Pokrzewkę, z którą przemierzyłem ostatnio kilkaset km i mimo obustronnych oskarżeń o wieczne marudzenie dobrze mi się jeździ. Zaproponowałem jej udział z głupia frant nawet nie wierząc, że się zgodzi, bądź co bądź Harpagan to jednak ściganie na czas i na morderczym dystansie choć oczywiście każdy może go sobie skrócić jeśli zechce, tym niemniej większość startujących spędza na trasie pełne 12 godzin, co jest dość wyczerpujące jak na jednodniową wyprawę.
O dziwo Pokrzewka zgodziła się od razu choć postawiła dwa warunki: pierwszy, że nie zostawię jej w środku lasu, jej obawy były o tyle uzasadnione, że już raz porwany adrenaliną odjechałem od dwójki moich współtowarzyszy. Drugi, że nie będziemy się ścigać tzn. tempo rekreacyjne, podziwiamy widoki, robimy zdjęcia jednym słowem chłoniemy naturę-żadnej adrenaliny!
Obiecałem to solennie i w ten sposób stworzyliśmy team rekreacyjny na trasie Harpa, drugi bo jak się okazało Edi+Matildae czyli nasi "OGR forever" wpadli na identyczny plan. Naturalnym więc się stało, że dołączyliśmy do nich także w drodze do Sierakowic.
Wspominam o tym nie bez przyczyny bo jak zauważyłem poziom adrenaliny w grupie OGR wzrósł niebotycznie od zeszłego roku odkąd powstała frakcja sportowa i rywalizujemy także między sobą a może nawet głównie także w tym kto szybciej osiągnie cel i to nieważne czy na trasie maratonu czy na dojazdówce samochodem.. Dość długo krystalizowały się składy w poszczególnych samochodach i godziny wyjazdów a jak się później okazało my wyruszyliśmy ostatni. O tym, co oznacza start w piątek po południu z Warszawy w kierunku na północ, nie będę pisał bo chyba każdy to wie. Podejrzewam, że tak samo dzieje się w każdym większym mieście w Polsce gdy zaczyna się weekend. Zabawne jedynie jest to, że nasz Harp rozpoczął się dzień wcześniej bowiem do głównej trasy wylotowej przebijaliśmy się przez Kampinos korzystając z podpowiedzi kolegi Ediego i mojego GPS. Przejazd przez las brukowaną drogą w ciemnościach dał nam przedsmak harpaganowych emocji. A propos brukowanej drogi to już pierwsze kilometry pokazały, że dzielny golf Państwa Szymańskich niekoniecznie jest przystosowany do przewozu 4osób, rowerów, bagaży wśród których poczesne miejsce zajęło drzewo do rozpalenia kominka w domku na działce dokąd zmierzaliśmy a także kilkukilogramowe ciasto zrobione przez Pokrzewkę, które leżąc na tylnej półce cały czas groziło wielką katastrofą zanim doczeka wspólnej kolacji. Kilka nieprzyjemnych zgrzytów dochodzących z podwozia, gdy zawieszenie dosłownie tarło po bruku spowodowało poważne obawy czy dotrzemy w całości do celu. Niestety to był zaledwie początek wyrafinowanych tortur, jakim poddany został ten samochód. Wprawdzie na asfalcie mknął jak strzała to jednak, gdy wjechaliśmy w teren nie dało się uniknąć gwałtownych ciosów. Siedząc na tylnym siedzeniu miałem okropne wyrzuty sumienia, że z kończącym się latem przytyłem parę kilo i tak ciężko nadwerężam zawieszenie. Muszę jednak przyznać, że samochód zniósł wszystko dzielnie co i tak jest niczym w porównaniu do wręcz stoickiego spokoju Ediego na którym te potworne uderzenia nie robiły żadnego wrażenia. Ani jeden muskuł nie drgnął na jego twarzy jakby był pewien, że nic się nie może złego przytrafić. Miny Marty nie widziałem. :)
Przybyliśmy na miejsce gdzieś koło 23 nie mogąc w pełni podziwiać miejsca, w którym przyszło nam nocować a o które zadbał Vigil, chwała mu za to jak sie okazało.
Już w trakcie ostatnich kilometrów zdaliśmy sobie sprawę, że za daleko stąd do startu w Sierakowicach żeby jechać tam na rowerach. Musieliśmy rano podjechać samochodami i na miejscu przygotować się do startu. Na szczęście cyborgi zadbały już o nasze pakiety startowe, więc pozostało nam jedynie zdjąć samochody z dachu na starcie. Dość szybko ze względu na zmęczenie i poranną pobudkę ułożyliśmy się do snu w kontrowersyjnej konfiguracji chłopcy -dziewczęta, ale nie wypadało dyskutować z Vigilem pełniącym obowiązki gospodarza. Zegarek poderwał mnie o 5 rano. Wydawało się, że jest dość dużo czasu tym bardziej, że jechaliśmy na start samochodami ale gdyby nie Vigil tradycyjnie pełniący funkcję wyprawowego kapo pewnie byśmy nie zdążyli. Może dlatego, że kiedy 9 osób wstaje naraz i w dość małej przestrzeni, choć domek wydał mi się ogromny, musi zjeść śniadanie i przygotować start trudno się zmieścić w godzinie. W sumie najlepiej wyszli ci, co położyli się spać niemalże w rowerowym stroju. Tak, tak byli tacy wśród naszych cyborgów. W każdym razie ja jak zwykle pierwszy na starcie ostatni na mecie.
W szkole znaleźliśmy się tuż po 6.30 i kiedy jechaliśmy na start musieliśmy uważać na zawodników ruszających na trasę. Po raz pierwszy jednak zgodnie z przyjętą taktyką nie było we mnie nerwowego pośpiechu. Po prostu spoko. To nic, że inni już ruszyli. Spokojnie przygotowałem się do zrobienia zdjęć i pełniłem rolę przewodnika dla Pokrzewki, dla której był to pierwszy start jednocześnie pstrykając zdjęcia innym.
Na starcie zwróciłem uwagę podobnie jak Pokrzewka na poważny zgrzyt dotyczący naszego udziału w zawodach. Nijak bowiem nie mogliśmy się dopatrzyć Vigila i Haka, którzy jak brzmiały nocne ustalenia mieli jechać razem z Behemem. Rozglądał się za nimi ale bezskutecznie i wreszcie wyraźnie niepocieszony wyruszył sam na trasę. Potem Carloz z Arkadyjem, Edi z Martą a na koniec całkowicie wyluzowani Pokrzewka i ja czyli zgodnie z planem. Kiedy zmagałem się z nocnymi zdjęciami, wszak było jeszcze ciemno, a to jest dla mnie prawdziwa czarna magia zwłaszcza odkąd zamieniłem kompaktowego nikona na nieco lepszego olympusa, Pokrzewka opracowywała trasę. Rzut oka na otrzymaną mapę od razu wykluczył nasz tajny plan polegający na tym, że pojedziemy do punktu nad morzem zrobimy fotki na plaży, może zaliczymy rekordową jesienną kąpiel i wrócimy na metę. Miałem przy tym pewne obawy bo do morza mieliśmy dobre 50km co dawało nam ponad 100km trasy i trochę bałem się o kondycję Pokrzewki ale na szczęście nie było tak daleko wysuniętego punktu a ja jak zwykle niedoceniałem Pokrzewki. Naturalny wybór trasy dla mnie to PK 9-10-17-6-3 a potem się zobaczy. Punkty wybieramy w naturalnej kolejności bez zwracania uwagi na ich wartość. W końcu jedziemy rekreacyjnie.
Ruszamy do pierwszego punktu. Jego zdobycie jest bardzo ważne wbrew tym, którzy twierdzą, że zawodnika ocenia się po tym jak kończy a nie jak zaczyna. Kiedy jednak zdobędzie się pierwszy punkt ma się poczucie, że jest się wreszcie na trasie a potem może być już tylko lepiej. Startujemy asfaltem na północ. Jest łatwo bo co chwilę spotykamy innych rowerzystów którzy podążają w tym samym kierunku. Powoli wstaje dzień i jest coraz jaśniej. W tych warunkach nie możemy wprost przegapić momentu, w którym należy zjechać z głównej drogi a który to wybór decyduje o powodzeniu w całym Harpie. Jak już wielokrotnie pisałem dojechać w okolice punktu nie jest sztuką ale znaleźć właściwą przecinkę, skrót dojazd na sam punkt to decyduje o powodzeniu wyścigów na orientację. Teraz drogę wyznaczają nam rzesze rowerzystów, którzy już zaliczyli ten punkt i pędzą dalej. Tak więc pierwszy PK zaliczamy bez błędu jak po sznurku. Pokazuję Pokrzewce co należy zrobić na PK a sam biorę się za zdjęcia. Zapowiada sie piękny dzień. W euforycznym nastroju omal nie zapominam sprawdzić czy sędziowie spisali nasze numery w tym tłumie rowerzystów. Oczywiście nie! Uzupełniam ich wpisy i ruszamy dalej. Jestem w szampańskim nastroju tak dobrym, że serdecznie pozdrawiam wszystkich napotkanych rowerzystów także a może przede wszystkim piechurów. Jestem pod wrażeniem ich dzielnej postawy. Jeszcze nie wiem, że jedna z tych grup stanie się wkrótce źródłem największego upokorzenia na Harpie jakie można sobie wyobrazić. Póki co zmierzamy na dziesiątkę. Tempo na razie spacerowe pilnuje się żeby za bardzo nie odjeżdżać od Pokrzewki daje to okazję do podziwiania krajobrazu i robienia zdjęć choćby uroczemu osiołkowi, którego Pokrzewka musi przytulic. Na razie idzie nam nieźle ale dojeżdżając do lasu jesteśmy lekko zdezorientowani. Spotykamy równie zdezorientowaną rowerzystkę, przez jakiś czas jedziemy razem. Okazuje się, że w zawodach uczestniczy z mężem, który walczy gdzieś na trasie. Doprowadza nas to do sprzecznych wniosków. Pokrzewka nie może się nadziwić, że mąż ją zostawił samą w środku lasu, ja jestem pełen podziwu dla niej, że nie chce go wstrzymywać i pozwoliła mu jechać oddzielnie. Ot różne wizje małżeństwa. :)
Niestety zanim na dobre znikniemy w lesie natykamy się na grupę pieszych, których.. widzieliśmy na PK 9.Pozdrawiam ich tym razem z kwaśną miną. Jak oni dotarli tu przed nami? Po raz pierwszy nie jestem za bardzo dumny, że jadę w Ogrowej kurtce. Będą mieli powód od śmiechu, że podróżują szybciej niż my rowerem! Pokrzewka już się śmieje z mojej próżności.
Wreszcie odnajdujemy właściwy jak nam się zdaje szlak i pewnie zmierzamy do celu. Gdy jesteśmy blisko drogę zajeżdża nam z fasonem jakiś dzielny, mam nadzieję, że się nie obrazi jeśli to przeczyta "jeździec bez głowy" i kwestionuje nasze pomysły. Rzucamy się za nim w pierwszą lepsza przecinkę i ..pudło. Rezygnujemy po kilkuset metrach i lecimy do następnej. Nasz jeździec oczywiście na czele. Za trzecim razem nie mogę się oprzeć skojarzeniu, że ten gość przypomina mi ..mnie z poprzednich, Harpaganów. Tak samo się miota.
Mam dość. Pokrzewka też. Postanawiamy wrócić do miejsca, w którym porzuciliśmy szlak. Przedzierając się przez krzaki staram się złożyć w myślach parę zdań, które w miarę delikatny sposób uświadomią Pokrzewce, że nie powinniśmy ulegać sugestiom innych zawodników. Nie chce żeby brzmiało to jak zarzut bo z Pokrzewką trzeba postępować delikatnie :) kiedy docieramy do szlaku otwieram usta.. a Pokrzewka mówi: kurcze, nie powinniśmy ulegać sugestiom innych zawodników. Bingo wyjęłaś mi to z ust! Oczywiście nie byłbym Skorpionem gdybym się do tego przyznał! Złośliwie stwierdzam że: straciłaś głowę dla pierwszego napotkanego faceta. Będę się tak przekomarzał z Pokrzewką już do końca wyprawy. W duchu jednak doznaję olśnienia! Już wiem dlaczego dobrze mi się nią jeździ. Po prostu myślimy dość podobnie i dochodzimy do podobnych wniosków tak mi się przynajmniej zdaje. Oczywiście nie bez znaczenia jest fakt dobrej nawigacji Pokrzewki a jej wiedza na temat natury i jej magicznych aspektów bardzo mi imponuje. PK 10 znajdujemy dzięki intuicji Pokrzewki. Na punkcie urządzamy krótki postój. Podczas niego poznajemy sympatycznego gościa, który w spontaniczny sposób bierze udział w zawodach. Po prostu dorwał gdzieś mapę i jedzie żeby udowodnić swojemu synowi, że tez potrafi. Zarzuca nas morzem słów i mnóstwem dobrych rad. Pokrzewka jest w siódmym niebie a ja trochę wkurzony bo nie wyglądam na leszcza, który nie wie skąd tu się wziął ale ogólnie jest miło. W powodzi słów jest jednak coś czego nie omieszkamy wykorzystać, następny punkt jest ukryty w dole łatwo go przegapić, trzeba pilnować sągów drzewa i przy nich skręcić.
Ok. zbieramy się do drogi gdy odkrywam wreszcie że Pokrzewka cały czas jedzie w kasku! Nie omieszkam tego skomentować oczywiście pozytywnie. Od dawna przekonuję ją, że warto dla bezpieczeństwa poza tym wygląda w nim profesjonalnie i.. uroczo. Nie wiem czy to poczucie obowiązku czy moje słowa sprawiają, że nie zdejmie go aż do końca. Może jeszcze uda mi się przekonać ją do rowerowych ciuchów tym bardziej, że te jej flanelowe koszule tylko przeszkadzają a może zrobić sobie krzywdę. Już drugi raz wkręciły jej się w koło. Niestety ich zapas wydaje się niewyczerpany.
Ruszamy w kierunku 17. Wokół jest fantastycznie! Mamy okazje do jesiennych melancholijnych choć nie smutnych zdjęć. Jesteśmy tak zajęci kontemplowaniem krajobrazu, że niemal strachem przenika nas nagłe "uwaga" to kilku cyborgów mija nas w wielkim pędzie po zwycięstwo. Jedziemy dalej za nimi ale szybko znikają nam z oczu. Na trasie cały czas się oglądamy uważnie pomni dobrej rady i trafiamy na PK 17 bez pudła. Rzeczywiście jest prawie niewidoczny z głównej drogi. Zaliczamy go i dalej w drogę gdy zjawiają się cyborgi. Przedzierają się przez las z rowerami na ramieniu. No cóż szybko nie zawsze znaczy dobrze. Hm i kto to mówi. :)
Następny PK 6 nad jeziorem. Jedziemy pewnie dzięki spokojnej nawigacji Pokrzewki, dużo lepiej pracuje z mapą niż ja na tyle dobrze, że ani razu nie musze korzystać z funkcji mapa w moim gpsiku jak go pieszczotliwie nie bez pewnej ironii nazywa Pokrzewka. Służy nam wyłącznie kompas, mam na tyle czyste sumienie i mocne postanowienie, że nie skorzystam z gps, że nawet nie ukrywam go w sakwie tylko wiozę jak zwykle na kierownicy, w końcu ograniczone korzystanie jest dozwolone przez organizatorów. Znów tym razem bez słowa mijają nas inne cyborgi. My spokojnie dojeżdżamy na PK 6.Obsługa śpi. Postanawiam litościwie ich nie budzić i samemu wpisać się na listę. Gdy nachylam się nad śpiącą postacią z głębi namiotu wypada przerażająca bestia i jej zęby o milimetr chybiają moich palców. Niepocieszona bestia zaczyna gwałtownie ujadać, co ma ten dobry skutek, że budzi swoją właścicielkę. Stoję spokojnie i czekam aż zaspana właścicielka wróci do żywych. Usłużnie sięgam po długopis by mogła dokonać wpisu gdy bestia znów atakuje i daję słowo zahacza o moja rękawiczkę. Nieruchomieję jak żona Lota i pozostaje w tej pozycji aż dziewczyna nie odwoła swej nomen omen Matyldy. Co za imię dla buldoga francuskiego! Robi to niespiesznie. Mam na końcu języka jakąś złośliwą uwagę ale dziewczyna nawet zaspana jest o niebo ładniejsza od Matyldy poza tym ciągle jestem w jej zasięgu. Wycofuje się więc na z góry upatrzone pozycje i stając nad brzegiem jeziora obserwuję jak moje miejsce naprzeciw Matyldy zajmują wspomniane cyborgi. Zjawili się dość niespodziewanie i hałaśliwie. Coś pokrzykują do mnie i Pokrzewki, że punkt jest tu gdzie namiot itp. Nie bardzo rozumiem o co im chodzi ale podejrzewam, że w ten sposób wyładowują swoja frustrację, że dotarli później niż my. Z pewną satysfakcją obserwuje ich zmagania z Matyldą a z jeszcze większą słucham jak opowiadają, że tuż przed punktem wpadli na jakiegoś wielkiego psa i jego właściciela i nie obyło się bez małej szarpaniny. Nie bardzo wiem czy jedynie słownej, Cóż, bywa czasem sprawiedliwość na tym świecie. Chociaż ostatnio mocno w to zwątpiłem mając do czynienia zarówno z prawem jak i sprawiedliwością. Wniosek: nawet cyborgi mogą mieć przechlapane.
Objeżdżamy jezioro kierując się do PK 3. Do punktu docieramy dosyć łatwo. Odbijając kartę zauważam z humorem, że obsługa w odróżnieniu od innych poradziła sobie z rozpaleniem ogniska choć o zgrozo płonie tuż pod tabliczką "Uwaga rezerwat przyrody" Patrzę ukradkiem na Pokrzewkę, która w takich sytuacjach reaguje dość ostro ale tym razem jest zajęta robieniem zdjęć męskiej załodze PK i nie wygląda na zagniewaną. Nawet jakaś krytyczna uwagą rzucona na odchodnym brzmi dość łagodnie. Ech nigdy nie zrozumiem dwoistości natury kobiecej. :)
Mija 6 godzin czyli połowa czasu. Dokonuje szybkiej analizy-5PK w 6 godzin. Jest dobrze. Znacznie lepiej niż się spodziewałem.. Gdyby tak owocnie spędzić pozostałe 6 godzin to zaliczymy całkiem udany występ. Oczywiście dzielę się tą myślą z Pokrzewką czym wprowadzam ją w nerwowy stan. Boi się, że adrenalina znów weźmie nade mną górę. Hm no cóż. Wiem z doświadczenia, że tylko cyborgi są w stanie utrzymać tempo i poziom percepcji z pierwszej połowy trasy. U innych wszystko spada wraz ze zmęczeniem.
Podczas postoju zaglądam do telefonu. Zwykle wiozę go w sakwie z wyłączonym dźwiękiem żeby mnie nie rozpraszał. Służy tylko w sytuacji awaryjnej. Niebieskie światełko zwiastuje jakąś wiadomość. Korzystając z chwili przerwy odczytuję ją. To MMS a w nim zdjęcie dziewczyny obnażonej do pasa pokonującej w bród jakąś wodę. Zaintrygowany powiększam i powiększam to zdjęcie próbując się domyślić kogo i gdzie przedstawia. Nie bardzo wiem od kogo je dostałem bo telefon wyświetla tylko numer nadawcy a ten nic mi nie mówi. Nie rozpoznaje też sylwetki odważnej dziewczyny, to akurat da się stwierdzić, która pokazuje całkiem zgrabne nogi. Na myśl przychodzi mi jedynie Marta ale raczej to nie ona a z pewnością nie Edi :) Zostawiam wyjaśnienie tajemnicy na później.
Zbliżamy się do PK 14. Jest położony na cyplu i prowadzi do niego tylko jedna droga między dwoma jeziorami. Jest bosko. Na tej szutrowej drodze skoncentrowały się wszystkie barwy jesieni. Piękny fragment trasy. W myślach zaznaczam rozwidlenie na którym będziemy musieli skręcić wracając. Droga ciągnie się i ciągnie a cypel okazuje się znacznie szerszy niż wynika z mapy. Wybieram kadry do zdjęć ale.. nie śmiem się zatrzymać bo Pokrzewka mi zakazała fotografowania. Za bardzo się grzebię i w jej opinii i tracimy przy tym dużo czasu! No nie ale się porobiło po co jej wspomniałem, że trzeba go pilnować.
Szeroki szuter zmienia się w bagnistą ścieżkę a PK wciąż nie ma. Zaczynam wątpić ale wreszcie dostrzegamy namiot a za nim.. przesmyk zbyt szeroki żeby go przeskoczyć. Wyjaśnia się tajemnica MMS. To tu rozstrzygały się dylematy forsować ten przesmyk czy nie. Pytanie było zasadne! Gdy ktoś zmierzał na PK 3 skąd my przybyliśmy to mógł oszczędzić parę km. Na szczęście naszym celem był PK8 a to oznaczało powrót aż do wspomnianego rozwidlenia. Nie musieliśmy więc stawiać czoła licznym paparazzim którzy tłumnie obserwowali przeprawę i robili pikantne zdjęcia.
Wracamy uskrzydleni pięknym krajobrazem. Na rozwidleniu skręcam w lewo i pędzę dalej drogą. Pamiętam, że mamy się trzymać brzegu jeziora i w odpowiednim momencie skręcić w przecinke, która doprowadzi nas do miejscowości Sylczno a potem do PK 8.Pędzę jak.. znajomy jeździec bez głowy. Zanim zauważam, że brzeg jeziora już dawno zniknął przejeżdżamy dobrych parę km. Generalnie mieliśmy jechać na południowy wschód, jedziemy na.. południowy zachód. ale droga jest piękna. Pokrzewka jest niepocieszona. Właśnie postanowiła zaufać w moje zdolności nawigacyjne i niestety zaciągnąłem ją w maliny. Symbolicznie oczywiście. :)
Gdy wreszcie wydostajemy się z lasu napotkani Harpaganowcy dają nam znać, że.. zmierzamy do Nakli! No dobra trzeba zrobić piękny łuk żeby znowu znaleźć się na trasie. PK 8 witamy z ulgą. W drodze do niego nachodzi mnie myśl, że zwykle w drugiej części dnia spotykamy nasze dzielne OGR-y. Nic tylko wypatrywać! I rzeczywiście gdy tylko odfajkowujemy PK 8 zjawiają się Hak z Vigilem. Krótka wymiana zdań, fotka, chłopaki robią rzut oka na mapę i już się zbierają. Ruszamy z nimi pewni, że kto jak, kto ale oni wiedzą dokąd jechać. Utrzymujemy się za nimi tylko przez kilkaset metrów gdy orientujemy się ze Vigil znany zwolennik jazdy na azymut tnie na skos przez las. My nadkładamy nieco drogi i dobierając przecinki wyskakujemy na utwardzona drogę. Teraz do PK 15.
Dużo wcześniej Pokrzewka sugerowała, że mamy czas do 16.30 a pozostałe dwie godziny musimy przeznaczyć na powrót do Sierakowic. Uznałem, że to zbyt wiele i wystarczy nam 1,5 dlatego jadę pełen olimpijskiego spokoju. Jak nigdy dotąd w Harpaganie. Mówię Pokrzewko: nic się nie martw jeśli do 17.00 zaliczymy PK 15 to spokojnie zdążymy do mety na czworakach. Docieramy do jeziora. Za mapy wynika, że jadąc jego brzegiem musimy trafić na punkt. W opisie jest wspomnienie o ciekawej lokalizacji tego punktu. Jakieś kamienne kręgi, strażnicy magii, słowem tajemnica. Pokrzewka powinna promienieć tymczasem z upływem 16.30 przestaje się do mnie odzywać a jej mina przybiera gradową postać.
Czas upływa a PK niet! Ani magii co już samo w sobie jest niewybaczalne. Ale wreszcie świetny single track nad jeziorem wyprowadza nas na punkt. Nie bacząc, że ścieżka idzie dalej i łukiem zawija do namiotu tnę na skróty przez łączkę. Przednie koło się zapada a ja podpieram się lewą nogą i.. grzęznę w mokradle aż po kostkę. Ech chyba złe moce! Przejechałem suchy prawie 11g a teraz w bucie aż chlupie. Zaliczamy punkt i wdajemy się w rozmowę z ekipą RWM opowiadając o zabawnych zdarzeniach na PK 14. Ruszamy. Spoglądam na zegarek. Jest.. 16.58. Brawo Leo, co za planowanie! Jestem dumny jak paw ale Pokrzewka nie podziela mojego entuzjazmu tym bardziej, że ominęliśmy magiczne kamienie a czas nagli. Wyjeżdżamy w stronę Węsiorów szeroką polną drogą, gdy dobiega nas głos: którędy do PK? No tak ten rozwiany włos poznałbym wszędzie. Behem pędzi górą po skarpie! Krzyczę: dalej i w dół mając na myśli, że jeśli będzie kontynuował swój tor jazdy a potem zjedzie w dół to trafi akurat na PK. Niestety albo bierze moją radę zbyt dosłownie albo słyszy tylko: w dół bo stosuje się do rady niepomny, że trzeba przemyśleć takie sugestie i.. zjeżdża z dobrej drogi. Byłoby ok., gdyby nie fakt, że musiał sforsować mokradło. Na szczęście już nie słyszymy co ma nam do powiedzenia na temat swoich przemoczonych nóg.
Zmierzamy pewnie do Sierakowic. Droga prosta jak strzelił, więc nie ma się o co martwić. To nie to co 3 lata temu gdy na 1,5 godziny przed upływem czasu tkwiliśmy po ośki w błotnistym lesie, Popeye właśnie oglądał co zostało z jego mapnika po wielkim OTB i w ogóle nie widzieliśmy w którą stronę do Sierakowic! Teraz luzik. Prowadzę nasz team do mety od czasu do czasu spoglądając na zostającą trochę z tyłu Pokrzewkę. No cóż, jest trochę pod górkę a tego Pokrzewka wprost nie znosi ale kto powiedział że będzie łatwo? No i zapomniałem powiedzieć Pokrzewce, że w Harpaganie ostatnie 1,5 godziny to.. walka o życie. Po 11 godzinach zmagania z trasą, wiatrem, mapą i samym sobą trzeba dać z siebie wszystko i dotrzeć na czas do mety. Bo nie może być nic gorszego niż odebranie z trudem zdobytych punktów za przekroczenie limitu czasu. Cóż taka specyfika Harpagana ale chyba zapomniałem ją na to przygotować! Po drodze mijamy jakiegoś rowerzystę, który dopytuje się czy jedziemy na PK 13. To jest kuszące. Jest prawie w linii z drogą, którą zmierzamy do Sierakowic i wydaje się, że wystarczy tylko wyskoczyć na chwilkę na bok. Mapa nie daje jednoznacznej odpowiedzi czy jest tam ubita droga. W naszej sytuacji gdy czas się wyczerpuje i siły też, zmaganie z terenem jest ogromnym ryzykiem. A co jeśli nie trafimy? Spoglądam na Pokrzewkę ale ponieważ od prawie godziny milczy a jej mina nie wróży nic dobrego nie poruszam tematu PK 13.
Jest już ciemno, że użyję słów popularnego przeboju więc zakładam czołówkę i wciąż oglądając się z Pokrzewką zmierzam do mety. Ciągle olimpijski spokój. Wszystko pod kontrolą. Będziemy na czas! Nawet nie musze się martwić o same Sierakowice. Zewsząd zmierzają w kierunku mety rowerzyści. Ich czerwone lampki są jak GPS. Nie sposób nie trafić. Nagle słyszę pokrzepiające słowa: dalej stary już niedaleko! To Vigil dogonił nas na podjeździe do Sierakowic. O dziwo jest sam. Hak go porzucił i pomknął do mety. Przy pierwszych budynkach czekam na Pokrzewkę. Pstrykam zdjęcie. Mija mnie bez słowa ale czy mi się zdaje czy ma w oczach wesołe ogniki. Już wiadomo, że dotrzemy na czas więc można się przestać martwić. Zanim schowam aparat Pokrzewka już finiszuje jednak zachowała trochę sił na koniec. Z trudem doganiam ją przed metą. Jesteśmy! Do limitu jeszcze 14minut.Wiedziałem że tak będzie. :)
Tuż za metą wpadamy w sidła wspomnianej reporterki. Zbija mnie z tropu tym jednym słowem. Na szczęście Pokrzewka wydaje jej się bardziej interesująca i to z nią przeprowadza wywiad. Ja wycofuję się żeby zrobić zdjęcia. Pokrzewka tradycyjnie narzeka na pagórki na trasie i oświadcza, że przyjechaliśmy tu głównie porobić zdjęcia. Niestety jak to zwykle bywa w takich przypadkach reporterka słyszy to co sama chce usłyszeć i potem ze zdumieniem czytam, że cała OGR przyjechała głównie na rekreację. Nie śmiem spojrzeć w oczy naszym rodzimym cyborgom.
Rozglądamy się z Pokrzewką za resztą naszych OGR-ów. Na mecie nikogo nie widać więc prawdopodobnie są jeszcze na trasie a czas nieubłaganie mija. Na cztery minuty przed jego upływem na metę wpada Behem. Wyjątkowo jak na niego podekscytowany! Ile czasu, ile czasu krzyczy! 4 minuty odpowiadam a on wylewnie dziękuje dwóm czy trzem rowerzystom, którzy wpadli razem z nim na metę. Okazuje się, że dzięki nim odważył się na manewr z PK 13. To oni podpowiedzieli mu, że można tam liczyć na twarda nawierzchnię co z mapy absolutnie nie wynikało! PK był w zasięgu! Jego, bo my nie dalibyśmy rady.
Czekamy dalej aż do upływu limitu czasu a nawet trochę dłużej ale nikt z naszych już nie nadjeżdża. Pokrzewka trzęsie się z zimna więc idziemy do bazy niepocieszeni, że jakoś nie widać naszych. Znów robię za doświadczonego przewodnika, oddajemy do przechowalni rowery, wyciągamy kartki na obiad i przed stołówką spotykamy Ediego i Martę. Okazuje się, że skończyli trochę wcześniej. Wkrótce zjawiają się inni i wspólnie jemy przydziałową grochówkę. Na kwaterę wracamy indywidualnie tzn. załogami samochodów oczywiście zaopatrzeni w odpowiednie wiktuały.
Dopiero wieczorem po zawodach możemy w pełni docenić walory kwatery załatwionej przez Vigila. Mamy dużo miejsca, gorący prysznic i zniewalające ciepło kominka, przy którym umyci i odświeżeni nareszcie możemy się oddać konsumpcji Pokrzewkowego ciasta i nie tylko. Tym razem jedynie półuczestniczę w tej biesiadzie. Dwie krótko przespane noce sprawiają, że głównie przysypiam w swoim kąciku w zasadzie nie słysząc tego co się dzieje. Cóż od czasu gdy zredukowałem do zera korzystanie z wysokoenergetycznych napojów najszybciej odpadam z wesołego towarzystwa. Niestety nie mam żadnej samotni, do której mógłbym się udać na spoczynek i chcąc nie chcąc musze słuchać po raz piąty powtarzanych dowcipów. Kiedy wreszcie tracę cierpliwość i ośmielam się zaprotestować budzę jedynie wesołość zdelektowanych jak mawia Carloz biesiadników. Na szczęcie wkrótce zasypiam i nie wiem, co się dzieje dalej. Może dzięki temu potrafię rano wstać i cichutko wymykam się na rekonesans okolicy.
Jest jeszcze ładniej niż myślałem. Robię rundkę nad pięknym jeziorem i żałuje jedynie, że nie mam ze sobą kawy gdy tak siedzę na pomoście obserwując budzący się dzień. Wracam gdy pierwsze OGR-y budzą się do życia.
W standardowej krzątaninie porannej pierwsze skrzypce gra znowu Vigil zmotywowany dodatkowo zapowiedzią przedwczesnej wizyty właściciela działki. Musimy się zwinąć do 12. Wyrywam mu na siłę swoje pięć minut żeby zrobić pamiątkowe zdjęcie. W końcu po coś wiozłem statyw tyle kilometrów. Prośbą i groźbą zbieram wszystkie OGR do wspólnego zdjęcia. Mówcie, co chcecie ale lubię gdy wszyscy ubrani są w nasze barwy. Dla mnie ta demonstracja przynależności do grupy i choćby na tę chwilę to wartość sama w sobie.
Pruski dryl Vigilowy sprawia, że o 10.. jesteśmy gotowi do wyjazdu. Ale.. Pokrzewka nie byłaby sobą gdybyśmy odjechali nie obcując z magią. Oczywiście wpada na pomysł żebyśmy odwiedzili owo magiczne miejsce w Węsiorach, które ominęliśmy na zawodach. Ponieważ jest po drodze nikogo nie musimy do tego specjalnie przekonywać. Podjeżdżamy samochodami na parking i idziemy do magicznego kręgu. Przeżywam swoiste deja vu i czuje się jak na pamiętnej wycieczce do Modlina. Śmiejąc się i żartując robimy sobie wspólne zdjęcia. Cokolwiek myślimy o magii zawartej w tych kamieniach to w tej jedynej chwili w czasie łączy nas coś specjalnego, jakiś duch OGR. Potem załogi wsiadają do swoich pojazdów i wracamy. Ten Harpagan już się dla nas zakończył.


Podsumowanie:

Ta nieco długa relacja jest jedynie zapisem faktów i mojego spojrzenia na wyprawę. Mało w niej tego co stanowi o klimacie Harpagana. Piękna Kaszub i specyficznej atmosfery towarzyszącej jego odkrywaniu. Niestety, nie potrafię tego satysfakcjonujaco opisać ale mam nadzieję, że każdy kto obejrzy zdjęcia, poczyta relację i przede wszystkim uruchomi wyobraźnie zrozumie co przeżywaliśmy.


Wyniki z moim osobistym komentarzem:

Najlepiej wypadł Behem: 49miejsce, zdobył 41 punktów wagowych na 12PK w czasie 11h 56min i przejechał 168km co samo w sobie nie stanowi żadnej niespodzianki. W końcu jest weteranem tych zawodów a doświadczenie liczy się tu bardzo. Może nie jest najszybszy z nas wszystkich ale z pewnością wytrwałością dorównuje naszym cyborgom a dobrą nawigacją i doświadczeniem bije ich na głowę. Mam poza tym nieodparte wrażenie, że nieporozumienie na starcie w wyniku, którego musiał jechać sam, dało mu dodatkową motywację ale.. mogę się mylić.

84 miejsce dla Haka 36 punktów wagowych na 12PK w czasie 11.43 i dystansie 174km Hm można się mocno oszukać patrząc w jego metrykę i na smukłą sylwetkę, Hak jest twardy jak mało kto. Poza tym ma doskonały, równy sezon i trzyma formę do końca.

85 miejsce z takim samym rezultatem Vigil. To nasz czołowy orientalista startujący w każdych zawodach, w których trzeba się trochę orientować a Vigil orientuje się we wszystkim. :) Tyle, że jest wyraźnie zmęczony sezonem bo poza startami regularnie jeździ rowerem do Warszawy i w każde możliwe miejsce.

174 miejsce Carloz i Arkadyj 28 punktów wagowych na 9PK w czasie 11.47 i dystansie 174km! Od jakiegoś czasu nie można ich rozpatrywać oddzielnie. Odkąd Carloz przystał do grupy słowo Rywalizacja wzniósł na piedestał i wreszcie Arkadyj znalazł odpowiedniego partnera i.. konkurenta! Moi cisi faworyci do zdobycia tytułu Harpagana. Są wystarczająco szybcy i wytrzymali żeby tego dokonać. Gdyby tak jeszcze poprawili nawigacje i uzbroili się w.. cierpliwość. Okazuje się, że byli w pobliżu 3 PK ale.. pojechali dalej bo, nie mieli czasu ich trochę poszukać. Wszystko przed nimi o ile Harp się im nie znudzi.

221 miejsce Pokrzewka i Leo, 24 punkty wagowe na 8PK w 11.16 i dystans 108km Moim zdaniem dobrze a Pokrzewka bardzo dobrze. Zdobyliśmy więcej punktów niż sądziłem i to w znacznie spokojniejszej atmosferze niż w jakimkolwiek dotychczas przejechanym przeze mnie Harpie. Dopiero później okazało się, że gdybyśmy tak jeszcze szarpnęli 13 to moglibyśmy utrzeć nosa naszym cyborgom przejeżdżając prawie połowę kilometrów niż oni.(ech chyba nigdy się nie pozbędę tych snów o potędze )

224 miejsce Edi i Marta 24 pnkty wagowe na 7PK w czasie 11.10 i dystansie tak jak my 108km.
Myślę, że plan zrealizowany w 100% pojechali rekreacyjnie i jak sądzę dobrze się bawili. Szacunek za zdobyte punkty i przejechany dystans bo na co dzień jeżdżą znacznie mniej niż my.


Laurki:

Dla numero uno czyli Pokrzewki za hm no właśnie o nawigacji już było, o współodczuwaniu też, może za to, że wciąż ma dużo dobrych pomysłów i nie ustaje w ich realizacji. Tym razem zebrała nas w kamiennym kręgu wskrzeszając moim zdaniem ducha OGR z pierwszych wypraw.

Dla Vigila za mistrzostwo w organizacji tego wyjazdu. Załatwienie kwatery i poprowadzenie wyprawy to dla niego pestka. I to niezależnie czy chcecie jechać na rowerze, płynąć kajakiem, wspinać się po górach czy włazić do jaskini,. Vigil zna się na wszystkim i chętnie się z Wami wybierze. Ma tez cechę, która jest niezbędna dla każdego szefa wyprawy. Od razu rozpozna gdzie dobrze funkcjonujący mechanizm zgrzyta. I nie omieszka w krótkich żołnierskich słowach tego oznajmić. Nie przepadam za tym za bardzo bo jestem zwolennikiem owijania w bawełnę ale muszę przyznać, że jest w tym cos oczyszczającego.

Dla Haka tym razem grającego drugie skrzypce to nie znaczy stojącego w cieniu. Hak jest bowiem facetem typu: mówisz i masz. Ponadto podejrzewam go, do czego pewnie się nigdy nie przyzna ze w głębi duszy jest altruistą, zawsze robi więcej dla innych iż dla siebie!

Dla Carloza za wieczny optymizm i wszechstronną gotowość! Chcesz na rower? Dzwoń do Carloza! Obojętnie czy to lato czy zima, deszcz czy spiekota Carloz z Tobą przejdzie 15 albo 150 km i jeszcze ustawi Ci przerzutkę, naprawi hamulce i nasmaruje łańcuch! Będziesz zadowolony z wycieczki z Carlozem o ile.. nie wyzioniesz ducha. :)

Dla Arkadyja za jego wieczny uśmiech i filozoficzne podejście do wszystkiego objawiające się tym, że ma o wszystkim swoje własne zdanie. Zwykle różne od Behema. Słuchanie jak się sprzeczają nieodmiennie sprawia mi radość. Aha i jeszcze jedno. Od czasu gdy Arkadyj zajął się poważnie fotografią, robi oszałamiające postępy pozwalające mi wierzyć, że może kiedyś i ja..

Dla Ediego i Marty oczywiście za to, że nas bezpiecznie zawieźli i przywieźli. Poza tym to idealna PARA na wspólną wyprawę. Właśnie Para co wcale nie jest takie częste! Spotkać Parę, która tak idealnie dopasuje się do innych współtowarzyszy i nie rozbije wyprawy. Pisałem już o tym przy okazji Roztocza. Zawsze dobrze się czuję w ich towarzystwie.

Na koniec dla Behema za to, że jest choć go.. nie ma. :) Odkąd zaczął pracę zawodową jakoś go mniej. Dobrze poinformowani twierdzą jednak, że to jego ulubiony sposób bycia. Pociąganie za sznurki z ukrycia. Faktem jest jednak, że uważnie śledzi to co się dzieje na forum i uczestniczy w każdej ważnej akcji mimo, że nie ogłasza tego fanfarami. No i za to, że ciągle mu się chce i dba o portal oraz o.. ludzi z nim związanych choć pewnie się nie przyzna, że mu zależy.


Ja z kolei musze przyznać, że od czasu kiedy w 2005 roku przystałem do grupy-OGR wypełniła co najmniej połowę mojego życia. Tą lepszą! Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć masz smutne życie ale ten ktoś nie był nigdy na wyprawie z OGR-ami!

Póki co do następnego Harpa.
Leo.


Okiem obiektywu:

01.JPG 02.JPG 03.JPG 04.JPG
05.JPG 06.JPG 07.JPG 08.JPG
09.JPG 10.JPG 11.JPG 12.jpg
13.JPG 14.JPG 15.JPG 16.JPG
17.JPG 18.JPG 19.JPG 20.JPG
21.JPG 22.JPG 23.JPG 24.JPG
25.JPG 26.JPG 27.JPG 28.JPG
29.jpg 30.JPG 31.JPG 32.JPG
33.JPG 34.JPG 35.JPG 36.JPG