Ze wstydem przyznaję, że nie przygotowałem się zbytnio do tego rajdu. Co prawda nie umarłem (jak widać) ale niewiele brakowało

Przejechałem aż 299 km, a odszukałem tylko 12 z 20 punktów. Przy tym dystansie można by odszukać tych punktów z 15... Jeden punkt odpuściłem po ok. 1,5h poszukiwaniach. Namierzałem się tam kilka razy z różnych kierunków ale i tak nie trafiłem do punktu. Myślę, że go po prostu nie zauważyłem ale to pokaże mi track z GPS'a.
W nocy przez 3 godziny szukałem punktu, z odszukaniem którego uczestnicy mieli problem również i w dzień. Ważne, że go w końcu znalazłem bo to miałoby z pewnością wpływ na psychę. To właśnie psycha była główną przyczyną porażki innych zawodników.
Jak Wigor chowa punkty to z pewnością część z Was miała okazję poznać. Po przybyciu na metę Daniel powiedział mi, że chyba przesadził z trudnością. Pierwszy raz słyszałem coś takiego z jego ust. To chyba najlepiej obrazuje skalę trudności ostatniego Grassora.
Były też wesołe momenty na trasie: najzabawniejszy miał miejsce w nocy kiedy to z zarośli wyskoczył szop i biegł metr od roweru przez jakieś 30 sekund. Fotki nie udało się zrobić bo najpierw było zaskoczenie, a później nerwowe szukanie aparatu i... czas minął

Awarii na trasie nie miałem, pogoda dopisała, męczyłem się tylko z gałęziami i trawami, które co jakiś czas unieruchamiały mi napęd. Miałem trochę za wąskie opony jak na piasek, który tam się pojawiał. Następnym razem nogawki założę od razu na starcie bo pokrzywy i kolce jeżyn mocno dały mi się we znaki. Pieczenie po tych poparzeniach spowodowało, że jeszcze biorąc kąpiel w domu znalazłem dwa kolce pod kolanem.
Jak troszkę odsapnę to napiszę krótką relację z tych jakże niezwykłych 24 godzin.